Projekt badawczy Polska-Namibia 2010

Ratujmy się ...
Ratujmy się przed powodzią

Dawno nie pamiętam, a szczerze mówiąc wcale, przemówienia polityka, które wzbudziłoby tyle negatywnych emocji i zostało poddane tak obfitej i szczegółowej egzegezie, jak ostatnie sejmowe wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego.


Przez parę dni, od śniadania z Olejnik przez obiad ze Skoworońskim po kolację z Miecugowem dokonywano analizy i rozbioru wystąpienia, które nikomu się nie podobało. Głównym zarzutem było to, że mowa Kaczyńskiego skierowana była przeciw. Przeciw układom, korupcji, złodziejstwu, panoszeniu się służb specjalnych, korporacjom i partiom opozycyjnym. Nawet zwolennicy PiS podkreślali, że przemówienie było niepotrzebnie agresywne i ostre.

Co można do tego wszystkiego dodać? Chyba tylko, że Kaczyński (Jarosław) nie jest politykiem z głównego nurtu polskiej szkoły moralnego niepokoju politycznego, ponieważ mówi o walce zamiast o trosce. Gdyby powiedział, że korupcja budzi troskę, dostałby brawa nawet od SLD. Kiedy mówi o walce, być może trzeba to traktować poważnie. W kwestii formy moją uwagę zwróciło, że Kaczyński mówił po polsku. To się w Sejmie nie zdarza często. Poza tym adresat przemówienia był inny niż zazwyczaj - był nim ogół obywateli, a nie własna frakcja, dziennikarze ani grupy interesów.

Przemówienie Kaczyński wygłosił w ramach debaty sejmowej, bez kartki. I nie znalazł się nikt, kto by na to przemówienie natychmiast odpowiedział, równie efektownie, ze swadą, przekonywająco nie dla kolegów partyjnych i komentatorów, tylko dla elektoratu. Cóż, większość mówców sejmowych to Demostenesi w trakcie nauki, jeszcze z kamykami w ustach. Ci bez kamyków mieli akurat inne zajęcia. W rezultacie niezgodę na polskopogląd (mój własny nowotwór na wzór światopoglądu) Kaczyńskiego zamiast w debacie, usłyszeliśmy w wywiadach błyskawicznych przez telefon i talk-show. W lekkiej i niewymuszonej formie towarzyskiej pogawędki.

Zasadniczy ton ten sam co zwykle - nadciąga katastrofa. Ale jak długo można straszyć Polaków katastrofą? Owszem, ludzie lubią się bać, ale nie bez przerwy. I nie wszystkiego - duchów, ptasiej grypy, tsunami na Bałtyku, owszem, ale nie własnego państwa i demokratycznie wybranych władz. Znajdźcie naprawdę inny sposób przekonywania Polaków do swoich racji, bo inaczej zaczniemy mieć koszmary i posiusiamy się wszyscy w nocy. Będzie powódź.
Maciej Rybiński




Mikolaj Machowski napisał w wiadomości: ...
| Khem. Nie miałby _żadnej_ strefy buforowej. Polska nie zgadzała się na
| wprowadzenie wojsk radzieckich. Czyli nadal na zachodniej flance miałby
| państwo, które parę miesięcy wcześniej dokonało razem z Niemcami
| rozbioru Czechosłowacji i w ciągu poprzednich lat flirtowało z Rzeszą.

Khem. Czy ty rozumiesz co to bufor? Obszar oddzielający ZSRR od
najgroźniejszego wroga - hitlerowskich Niemiec?  Polska taką funkcję
spełniała - póki istniała, a co do tego, że nie pójdzie na żadną współpracę
z Niemcami, że gotowa jest nawet do wojny z III Rzeszą to było wiadomo już
od maja 39, od sejmowej mowy Becka.


Bardzo dobrze - tylko że ten bufor jak się okazało miał 17 dniową zwłokę.
17 września wieczorem rząd już się ewakuował a wojska zostały zostawione
same sobie w beznadziejnej walce.
Oczywiście trzeba pamiętać że na decyzję o ewakuacji miało wpływ
wkroczenie Armii Czerwonej. Tylko że rząd nie teleportował się nagle
nad granicę tylko już tam przebywał.


I nie było żadnych przesłanek, by sytuacja ta miała ulec zmianie, zwłaszcza
w sierpniu, gdy Sowieci zdecydowali, że ten bufor wspólnie z hitlerowcami
zlikwidują.


Przypomnij sobie dyskusje grupowych kanapowych strategów nt. możliwości sojuszu
Polski z Niemcami. Myślisz że "Sowieci" tego nie rozważali.
Nie dość że słaby ten bufor to jeszcze zamiast amortyzować może dodatkowo dołożyć.


BTW, niesłychanie ciekawe jest prześledzenie oficjalnego stanowiska władz i
historyków  ZSRR, potem FR do wydarzeń między sierpniem 39 a czerwcem 41.
Twój argument, o "buforze" jest z okresu średniego, tzn powojennego, kiedy
to twierdzono że ZSRR zostało zmuszone do podpisania paktu po to by zapobiec
utworzeniu ogólnego imperialistycznego frontu antyradzieckiego,  by odroczyc
konfrontację z Hitlerem.


Taka była wykładnia samego Stalina. Tak wytłumaczył swoją decyzję o zawarciu
paktu w przemówieniu radiowym po niemieckiej napaści.
Pamiętaj że Stalin był krytykowany również przez swoich następców, którzy mieli
w tym interes i często naginali fakty do swojej wersji. Np. Chruszczow rozpowiadał
że Stalin nie znał się na mapach i posługiwał się globusem.


Obecnie jak widać, taktyka polega na pomijaniu tego okresu milczeniem,
uznawanie tej kwestii za "dawno wyjaśnioną", a akcentowaniu wyłącznie okresu
zwycięskiej wojny ojczyźnianej, o tym co było po tej wojnie też trzeba
zamilczeć, a jeśli ktoś przypomina te niewygodne dla Rosji fakty, bluźni.


Bo widzisz, można znaleźć proste wytłumaczenie.
Rosja podejmuje wysiłki odrodzenia poczucia wspólnoty narodów FR po okresie
jelcynowskiej smuty. Stąd zadęcie i wykrzywianie historii.
To tak jak u nas czasem, tylko że w Rosji wbija się ludziom do głowy pamięć o
zwyciestwach a u nas o klęskach.


To regres w porównaniu nawet z okresem schyłkowego ZSRR, kiedy to nazywano
pakt R-M błędem, odejściem od leninowskich zasad polityki zagranicznej itd.


Tak pakt R-M, krytykowano jeszcze w ZSRR i to dosyć wcześnie, ale też z
przyczyn pragmatycznych. Że niby błedy i wypaczenia już się skończyły na co
dowodem miało być że się w ogóle do nich przyznają.


Tak wracając do militariów - we wrzesniu 39 Hitler miał ok 80 dywizji, w
czerwcu 41 zaatakował ZSRR siłami ok 240 dywizji. I nie było już frontu
zachodniego. Kto zyskał w tym czasie więcej? Na pewno nie Stalin.


Oj chyba się mylisz.
Stalin w tym czasie zdążył przestawić gospodarkę na reżim wojenny, rozpocząć
masową produkcję nowych wzorów uzbrojenia, zarządzić mobilizację
i przeszkolić olbrzymie masy rezerwistów. Do tego: zabezpieczyć Daleki Wschód,
bazę militarno-przemysłową w Leningradzie, szeroki dostęp do Bałtyku.
Do tego rumuński przemysł naftowy znalazł się w zasięgu radzieckiego lotnictwa.
Jeszcze pewnie parę plusów bym wynalazł.



Polityka w RP wdziera się wszędzie i odpycha
Polityka wdziera się wszędzie. Wciąga, przykuwa do telewizora, a zarazem
coraz bardziej odpycha. Najgorsze jednak, że nieustannie nakazuje nam
deklarować się - nawet wtedy, gdy nie mamy na to ochoty i wolimy zachować
dystans. W ten sposób pojmują politykę liderzy PiS. To im zawdzięczamy
pozbawienie nas luksusu zaczerpnięcia oddechu. Jarosław Kaczyński co rusz
otwiera nowe fronty, bombarduje wypowiedziami niedającymi możliwości
zachowania obojętności. Wznosi barykady i każe nam zgłaszać akces do jednej
ze stron sporu. Co więcej, robi to tak, by strony sporu były tylko dwie.
Przyjmujesz wiarę w czworokąt i walczysz z nim albo bronisz go. Jesteś z
nami, "zwykłymi Polakami" albo zasilasz szeregi wroga, wspierasz III RP i jej
skompromitowane "łże-elity". Budujesz solidarne państwo albo oddajesz je na
żer liberałom. Nie ma półcieni, niuansów. Jak na wojnie - porzucasz rozterki
i chwytasz za broń. Towarzyszy temu wojenna retoryka Jarosława Kaczyńskiego,
który mówi o frontach, wrogach, starciach. Skutecznie zaraża tym sposobem
uprawiania polityki innych. Czyż dobitne wystąpienie Donalda Tuska podczas
sejmowej debaty o powołaniu komisji śledczej ds. banków nie czerpało
garściami z retorycznego stylu Kaczyńskiego? Ten sam oskarżycielski ton,
podobna konstrukcja przemówienia: od szczegółu do ataku na całą
rzeczywistość, za którą odpowiada polityczny wróg. Nie wiem, jak człowiek
przywiązany do ideałów demokratycznych może wspierać PiS. Nie rozumiem, jak
można przejść do porządku dziennego nad językiem jej liderów. Przy "łże-
elitach", "burych sukach", "pijanych zomowcach" nawet cyniczne bon moty
Millera zdają się niewinną igraszką. Poparcie dla PiS może więc wynikać tylko
z wiary w wielki układ generujący polskie patologie. Jednak ta wiara musi być
ślepa. Bo gdzie dowody? Przez pół roku rządów prawej i sprawiedliwej władzy
nie zdobyto najmniejszego dowodu na przestępcze wpływy "klubów Krakowskiego
Przedmieścia", "układów wiedeńskich" i innych domniemanych źródeł zła. Ktoś w
PiS jeszcze pamięta, że pod trybunały nie tak dawno wysyłano Kwaśniewskiego?
Zamiast tego mamy lincz na Balcerowiczu. Jego skopać najłatwiej, wystarczy
parę populistycznych frazesów. Nic więc dziwnego, że gdy we wtorek słuchałem
w Sejmie Tuska, kibicowałem mu. I nagle zdałem sobie sprawę, że to przecież
styl retoryczny, który wcale mnie nie porywa. I że Jarosław Kaczyński swym
dążeniem do podziału świata na czarne i białe wpycha mnie w objęcia PO. Każe
zapomnieć o jej irytującym koniunkturalizmie, zamknąć oczy na populistyczne
ciągoty tej z definicji liberalnej partii. Nie daje się zastanowić, czego tak
naprawdę oczekuję od polityka, który zabiega o mój głos. Na pierwszy plan
wysuwają się emocje. Więc trzymam kciuki za Tuska. Nie czuję się z tym
najlepiej. Nie chcę być manipulowany przez Jarosława Kaczyńskiego. Ale
Kaczyński odnosi nade mną zwycięstwo. Jeśli nie przekona mnie do siebie, to
chociaż wpisze mnie w szeregi jasno zdefiniowanych wrogów. Takich, których
trzeba pokonać i wykluczyć ze wspólnoty. A ja nie chcę być wykluczany. I tak
oto, broniąc się przed katastroficznymi proroctwami o końcu demokracji,
zmuszony jestem przyznać im rację. Choć przecież nic złego tak naprawdę się
jeszcze nie stało. - Rafał Kalukin

Pan Gosiewski jest zaszokowany,ze 36% Polakow wg sondazy jest calkowicie
obojetnych wobec tego co wyprawiaja roznego rodzaju polskie partyje. To mu
sie nie miesci w glowie, ze ludzie oczekuja od politykow zwlaszcza
zapewnienia im spokojnego i przyzwoitego pod wzgledem materialnym zycia. Za
to w koncu poltykom placa poprzez swoje podatki. Niestety w
antytdemokratycznem ustroju RP Polacy nie maja jakichkolwiek mozliwosci
rozliczan,ia politykow z ich zobowiazan na biezacoo, a ci politycy chcieliby
zreszta zakneblowac im usta wzorem stalinowcow.



Szablon by Sliffka (© Projekt badawczy Polska-Namibia 2010)