Projekt badawczy Polska-Namibia 2010

"Chcemy, by ściąganie przestało wreszcie uchodzić za coś normalnego, wręcz
chlubnego, a tak właśnie jest postrzegane w Polsce - mówi prof. Marian
Wiśniewski, dziekan, który wymyślił akcję."

xxxxxxxxxxxxxxxxxxx

Maturę robiłem wiele lat temu w Anglii. W szkole państwowej (ówczesnej
państwowej Grammar School), która była wtedy zaliczona przez ACE (instytucję,
dziś już nie istniejącą, oceniającą zaś poziom szkół średnich) do jednej ze
stu najlepszych szkół średnich w Anglii. Moim nauczycielem historii był, Goeff
Mason, absolwent wydziału historii z Cambridge. Do dziś pamiętam jego głęboko
humanistyczne podejście do przedmiotu. Podkreślał on bardzo mocno wagę
materiałów źródłowych i odpowiedzialność ucznia za rzetelne uzasadnie jego
własnej opinii. Pamiętam, na przykład, rozmowę z nim, podczas jednej z lekcji,
o anachroniźmie dziedzicznej władzy monarszej w Wielkiej Brytanii. Ja sam
uważam, że sukcesja ta może mieć bardzo pozytywną rolę. Rozmowa na ten temat
między nami była w najlepszym stylu państwa wolnego od cenzury, opartego na
wolności słowa. Takie same podejście mieli również inni nauczyciele.

Taki etos przewodni w szkole średniej byłby wtedy niemożliwy w w Polsce. Ba,
co tam mówić o polskiej szkole średniej, gdzie byle przygłup był, i chyba
nadal jest, tytułowany jako profesor. Pamiętam jak na UW kierownik Wydziału
Slawistyki zbladł, kiedy na zajęciach chciałem omówić przemówienie Sołżenicyna
z okazji otrzymania nagrody Nobla w dziedzinie literatury.

Gdybym ośmielił się ściągać podczas składania egzaminów maturalnych byłby to
koniec mojej matury.

Profesor Marian Wiśniweski przy najlepszych chęciach jest kilkadziesiąt lat do
tyłu, w porównaniu z Europą zachodnią.



Niech się święci pierwszy maja - wspomnienia
Niech się święci pierwszy maja - wspomnienia z pochodów.

Najwcześniejsze pochody pamiętam z początków podstawówki. A właściwie
pamiętam jeden. Byłem wtedy zuchem. Drużyna zuchowa z krasnalami wyciętymi z
tektury na patykach miała defilować w zuchowych mundurkach. Z jakichś powodów
mama nie chciała mnie puścić na ten pochód. Gdy obudziłem się rano,
rozpłakałem się, że koniecznie chcę iść ze wszystkimi. Miałem zuchowy
mundurek, lecz nie miałem chusty. Sąsiadka podarła zieloną koszulę swojego
męża, by było z czego zrobić zuchową chustę. Zbiórka pod szkołą, wymarsz na
stadion, szkolne poczty sztandarowe, nasza drużyna zuchowa. Na stadionie
niezła zabawa – bieganie, przebijanie szpilkami baloników, z głośników
przemówienie Gierka. No i w końcu pierwszomajowy przemarsz, z krasnalami na
patykach.

***

Liceum to już lata osiemdziesiąte, małe miasteczko, antypochodów i
antydemonstracji nie było. My albo w ogóle nie szliśmy, albo dawaliśmy nogę
bezpośrednio po zbiórce i sprawdzeniu listy obecności. Ale to już było nie
to. Nie było długiego marszu ze stadionu, a tylko wiec w centrum miasta pod
pomnikiem i krótki przemarsz. Ostatni pochód w liceum był w klasie
maturalnej, wszyscy tak naprawdę myśleli już o maturze i egzaminach na
studia. Pamiętam jakieś dwuznaczne sugestie i lekki szantaż odnośnie pochodu
i zbliżającej się matury. Była to okazja żeby się spotkać całą klasą przed
maturą i – co tu kryć – urwać w celach niecnych. A była jeszcze jedna ciekawa
okoliczność – było to po wybuchu w Czarnobylu i w szkole, jeśli ktoś chciał,
mógł się napić płynu Lugola. Nikt z kadry nauczycielskiej nie wierzył już
chyba w socjalizm i PRL, a tylko odbębniał to co mu kazali, nawet partyjni
(może poza nielicznymi wyjątkami).

***

Ze studiów pochodów nie pamiętam (zastanawiam się, czy w końcówce lat
osiemdziesiątych studenci w nich uczestniczyli?), jedynie że były kiermasze w
okolicach Wisłostrady i że można było tam kupić importowane, chyba
węgierskie, karimaty (szalone kolejki), ale zaraz potem dostępne bez kolejki,
za to po wyższej cenie na Skrze. Lepiej pamiętam zadymy 3-cio majowe na
Starym Mieście i Placu Zamkowym.

***

Z dzisiejszej perspektywy widzę, że pierwszy maja to nie było niewinne
zbiegowisko i wesoła zabawa. Było to robienie wody z mózgu, zwłaszcza
dzieciom. Tak było chyba do roku 80. Potem prawie nikt już chyba w to nie
wierzył. A jak świętowali pierwsze maje inni? Znacie, to posłuchajcie:
www.youtube.com/watch?v=fIThmbsMmN8
A jak wyglądały Wasze pierwsze maje?

bernardo.salon24.pl/13258,index.htmlpozdrawiam
bernardo



Gombrowicz! I trochę o ćpaniu! Trochę o 1968!
"Za moich czasów" nie było Gombrowicza (w naszym kanonie lektur). Te
zapóźnienia kulturowe trzeba było później nadrabiać! Ale człek starszy i cytaty
juz tak się głowy nie trzymają!:-)
Rocznik 1968. Dobry rocznik akurat pracuję z kilkoma "młodzieńcami" w tym wieku
i za bardzo nie czuję różnic pokoleniowych. Zresztą uważam, że każde pokolenie
jest fantastyczne byle pozwolić im się otworzyć i zabłysnąć możliwościami.
To co pisałem o ćpaniu to akurat nie dotyczyło moich rówieśników. Pierwszy
przypadek złapania ćpunów dotyczył rocznika 1953 (matura 1971). Pod koniec lat
sześcdziesiątych i na początku siedemdziesiątych w Stanach i Europie zachodniej
było apogemum kultury dzieci kwiatów, czyli hippisów. U nas zaczęło się za
Gierka (rok 1970). W II LO dorwano grupe młodych na wąchaniu tri, niektórzy
mieli dostęp do innych narkotyków. Sprawa potem jakoś ucichła. Dzisiaj
niektórzy z wąchaczy są profesorami uczelni wrocławskich, po tamtej wpadce
zaprzestali sie narkotyzować.
Jeszcze jeden moment z II LO przypomniał mi się zwiazany z wydarzeniami
marcowymi. Zdarzenia po mojej maturze (rok 1967) są mi bliskie bo po mnie co
parę lat nauki w II LO pobierało moje rodzeństwo, a jest nas czwórka!:-).
Po wydarzeniach marcowych były zwiększone naloty wizytatorów na szkoły. Raz
przyszedł wizytator na lekcję języka polskiego prowadzonej przez panią Cichocką
(była to klasa w której uczyła się moja siostra). Akurat był temat: "jak pisać
przemówienie?". Prof. Cichocka na podstawie mowy pogrzebowej jednego z
bohaterów książki Gerharda Hauptmana omówiła zasady pisania i wygłaszania mów.
Siostra wróciła z tej lekcji zachwycona. Jak się potem okazało na podsumowaniu
wizytacji wizytator zaatakował nauczycielkę, że jak może uczyć młodzież na
przykłądach jakichś mów zwierzęcych (bo tacy akurat byli to bohaterowie
Hauptmana), a nie na podstawie przemówień "wybitnych mężów stanu Gomółki,
Cyrankiewicza". A w ogóle dlaczego na ścianach gabinetu polonistycznego nie
wiszą portrety polskich czy radzieckich poetów i pisarzy, ale jakiś Szekspir,
jakiś Goethe itd. itp.
Na to Scharf wyrwał się, że to nie jakiś Goethe, czy jakiś Szekspir tylko
wybitni ...
Reich (był wicedyrektorem) zaczął łagodzić i szukać pojednawczych momentów.
Dyrektor szkoły usiłował przekonać wizytatora, że właściwie wszystko jest
dobrze.
Skończyło się to tym, że: małżeństwo Reichów (Ona uczyła j. rosyjskiego)
wyleciała ze szkoły i wyjechali do Szwecji. Prof. Cichocka dostała zakaz
uczenia, pozwolono jej zostac w szkole jako biblitekarce. Scharfowi nic nie
zrobiono (był nauczycielem niemieckiego i angielskiego a takich wtedy
brakowało). Józef Piotrowski przestał być dyrektorem, odszedł do liceum
medycznego i nastała era pani Ludwiki Binczak.
Szczegóły jak było na tej Radzie Pedagogicznej poznałem po paru latach z ust
Józefa Piotrowskiego (mojego stryja:-). Wtedy tez dowiedziałem się, że kochany
wujaszek chciał mnie zostawić na drugi rok w 9 klasie ale pani prof. Bawolska
mnie wybroniła. Ale to już temat na zupełnie inne opowiadanie!
Pozdrawiam "małolatów", trochę już dojrzałych, ale jak wiadomo owoce
najsmaczniejsze są właśnie dojrzałe. Kwasnie jabłka to dla niedorostków!



Szablon by Sliffka (© Projekt badawczy Polska-Namibia 2010)