Projekt badawczy Polska-Namibia 2010

WWW.LBC.Z.PL

Prezentujemy 14 filmików z Weekendu antykapitalizmu, zorganizowanego przez Pracowniczą Demokrację, który miał miejsce 10 grudnia 2006 r. Z jednej strony są więc dwa 10 minutowe skróty, z drugiej 12 filmików, które w sumie zajmują 1 h. 53 min. Nie jest to niestety cała debata, która trwała jakieś 3 godziny. O ile w sumie dobrze, że zostały wycięte niektóre wypowiedzi z sali, a także wypowiedź przedstawiciela Zielonych 2004, to bolejemy nad faktem, wycięcia najważniejszych fragmentów przemówienia Bogusława Ziętka. Chodzi o krytykę PiS i części lewicy, która fascynuje się "sprawiedliwością (społeczną)" PiS-u. Traci na tym zresztą cała debata, bo późniejsze wypowiedzi panelistów się do tych wyciętych słów Ziętka odnoszą. Mamy nadzieje, że zaginione słowa przewodniczącego PPP się odnajdą. Jest to jednak ważna lekcja na przyszłość i niestety jedna kamera nie wystarcza. Ziętek zresztą jest podwójnie poszkodowany, bo przemawiał jako pierwszy i też początek nie został zarejestrowany, choć tutaj żadnych polemicznych treści nie było i defekt jest zawiniony spóźnieniem. Nie pamiętam by tak długi materiał dotyczący polskiej radykalnej lewicy kiedykolwiek istniał. Debata trwała na prawdę bardzo długo i nie sposób tutaj wszystkiego streścić. Mimo kilku defektów jest to bardzo dobry materiał szkoleniowy, który uczy, jak przemawiać. Debaty takie mają to do siebie, że nabierają tempa i im bliżej końca tym są ciekawsze. Debata dotyczyła przyszłości polskiej lewicy i ponieważ z braku czasu nie wszyscy mogli zabrać głos w dyskusji - to uruchomiliśmy w tym celu specjalną księgę gości, gdzie można skomentować filmik. Z góry jednak uprzedzamy o wprowadzonych ograniczeniach. Wypowiedzi mają dotyczyć debaty i są skierowane dla ludzi, którzy nie zdążyli się wypowiedzieć na weekendzie antykapitalizmu. Warto podkreślić, że w tym długim materiale wypowiedzi są na w miarę wysokim poziomie i tego samego oczekujemy od komentarzy internetowych. Bluzgi będą od razu kasowane a adresy IP blokowane (jest to nowa księga gości i żaden IP nie jest zablokowany - więc jest to druga szansa, dla osób, które wcześniej już głosu na LBC zostały pozbawione). Mamy nadzieje, że w dyskusji zabiorą głos osoby obecne wtedy na sali, albo ci co zadadzą sobie trud i cały opublikowany przez nas materiał obejrzą i nie będzie miejsca dla wszechwiedzących ignorantów, którzy bez wysłuchania cudzych argumentów i tak zawsze mają rację.



Źródło: http://www.lewica.pl/index.php?dzial=polska&id=3161

Warszawa: "Precz z czerwoną burżuazją!"

W Warszawie odbyły się dwa, konkurencyjne pochody pierwszomajowe. SLD i OPZZ zorganizowały pochód pod Sejm, kilkuset działaczy i działaczek lewicy alternatywnej (m.in. Nowa Lewica, Unia Lewicy, Czerwony Kolektyw-Lewicowa Alternatywa, Komunistyczna Partia Polski, Grupa na rzecz Partii Robotniczej) wyruszyło natomiast z ronda de Gaulle’a w stronę Placu Grzybowskiego.

Pochody spotkały się na wiecu pod siedzibą OPZZ. Lewica alternatywna została początkowo zatrzymana przez policję, która usiłowała nie dopuścić demonstrantów na umówione miejsce wiecu. Później, w trakcie przemówień doszło do utarczek słownych. Demonstranci zagłuszyli okrzykami "Precz z czerwoną burżuazją" i "Powiedz nie liberałom z SLD" przemówienia Józefa Oleksego i Marka Dyducha.

Z niechętnym przyjęciem tłumu spotkał się także Marek Borowski. Piotr Ikonowicz, który podkreślał wagę walki o ośmiogodzinny dzień pracy i oskarżał oficjalną lewicę o zdradę programową, a także Izabela Jaruga-Nowacka, która stawiała działaczom lewicy za wzór walkę pracowników Biedronki, Kauflandu czy Ożarowa o godność i upodmiotowienie.

Po wiecu pochody rozdzieliły się. Demonstracja SLD i OPZZ z kukłami wyobrażającymi Jana Marię Rokitę, Romana Giertycha i braci Kaczyńskich wyruszyła w stronę Sejmu.

Ugrupowania lewicowe (m.in. PPS, UL, NL, CKLA) przemaszerowały na Plac Grzybowski, by złożyć hołd pamięci bojowców PPS poległych w walce z caratem.

Następnie demonstranci dołączyli do protestujących przeciwko zwolnieniom związkowców z Telekomunikacji Polskiej. Działacze lewicy i związkowcy z NSZZ Solidarność wspólnie skandowali: "Solidarność ludzi pracy", "Socjaliści, związki razem".

Około 100 osób zgromadziła po południu majówka zorganizowana przez redakcję Trybuny pod hasłem: "Europa-Praca-Socjalizm". W trakcie majówki odbył się koncert poznańskiego pieśniarza i działacza lewicowego, Macieja Roszaka, który z akompaniamentem gitary śpiewał tradycyjne piosenki ruchu robotn



Źródło:
http://www.geocities.com/lbc_1917/1784szariat.htm

Jak już jesteśmy przy cliffowcach i działalności antywojennej, to dziś (tj. 24 stycznia) odbyło się na uniwerku spotkanie na temat zbliżającej się 3 rocznicy wojny w Iraku. Na spotkaniu 27 listopada, gdzie powołano koalicję RAZEM, dominował optymizm: "teraz RAZEM zjednoczeni będziemy silniejsi". Niestety w sali mogącej pomieścić przynajmniej 100 osób, było zaledwie 20. Znamienne jest też występowanie zaledwie dwóch mówców czyli Ilkowskiego i Szyszkowskiej (brak Ikonowicza, APP Racja i związków zawodowych). Zresztą słowo RAZEM ani razu nie padło i chyba możemy odnotować fiasko kolejnej przygotowywanej na chybcika zjednoczeniowej koalicji. Ponieważ wojna w Iraku zeszła z pierwszych stron gazet (a także budzi coraz mniejsze zainteresowanie lewicowych stron internetowych) to fakty na temat Iraku są mocno nieaktualne. Dlatego też wystąpienie Ilkowskiego było całkiem ciekawe, gdyż podawał nowe aktualne fakty takie jak: brak szczepionek gdyż zbombardowano wszystkie fabryki chemiczne, z 1800 istniejących przed wojną przychodni połowę zniszczono - a z pozostałych 900 działa tylko 600, śmiertelność niemowląt wzrosła 3-krotnie, 82 % Irakijczyków domaga się natychmiastowego wycofania wojsk okupacyjnych (przy 1 procencie popierającym okupacje), w roku 2004 zginęło 848 a w 2005 846 żołnierzy amerykańskich, czyli znacznie więcej niż w 2003, kiedy to "zakończono główne działania wojenne". Dużo też można się było dowiedzieć na temat napalmu, białego fosforu, tortur, zysków korporacji naftowych, braków prądu (w wyniku których jedzenie z lodówek się psuje) itd. Swoje wystąpienie zakończył słowami: "damy radę, bo jest nas dużo (20 osób) a będzie jeszcze więcej". Szyszkowska niestety nie stanęła na wysokości zadania. Choć z racji wykonywanej profesji powinna być przygotowana do takich wystąpień, to jednak od dawna nie pamiętam przemówienia na tak niskim poziomie na lewicowym spotkaniu. W swoim krótkim wystąpieniu mówiła same banały, z których większość nie miała żadnego związku z Irakiem: "nie jesteśmy krajem demokratycznym ale katolickim", "jak powiedział mój mistrz Immanuel Kant..." Na temat Iraku powiedziała: "każda wojna jest zła, bo prowadzi do zabijania człowieka...". Wszystko to mówione tonem, jak by zaraz miała się popłakać i uzupełnione o nieustanne ochy i achy. Dla celów komentarza znacznie ciekawsze była późniejsza dyskusja. Na pytanie, jak to się stało, że z 10 tysięcy na 15 lutego 2003, prawie nic nie zostało i czy ISW popełniło jakieś błędy a jeśli tak to jakie, Ilkowski odpowiedział frazesem: "to normalne, że wraz z zakończeniem głównych działań wojennych na całym świecie spadła siła ruchu antywojennego". Wypowiedź tą warto uzupełnić o wcześniejszą złotą myśl, która brzmiała mniej więcej tak: "W Polsce aktywność społeczna jest znacznie mniejsza niż na zachodzie i znacznie mniej ludzi potrzeba by zainteresować opinie publiczną. Dlatego też kilkutysięczna demonstracja, która na zachodzie by się nie przebiła - u nas trafi do mediów. W słabości ttkwi nasza siła..." Najciekawsza w całym spotkaniu była dyskusja na temat zamachów terrorystycznych rozpoczęta słowami Szyszkowskiej: "na ostatniej [jesiennej] demonstracji podszedł do mnie Irakijczyk i powiedział -niech pani powie rządowi, że mają jeszcze pół roku i wam coś wysadzimy". Choć sama wypowiedź miała charakter taniej sensacji i miała podbudować ego niedoszłej noblistki: "moje słowa są tak ważne, że mogą uchronić Polskę przed zamachem...", to jednak spowodowała spontaniczną dyskusję, w której dominowały głosy, że chyba tylko metody zastosowane w Madrycie mogą doprowadzić do wycofania wojsk. W tym kontekście znamienne są słowa Ilkowskiego, który stwierdził, że ludzie przygotowujący zamachy "mają nie poukładane w głowie". Zastanawia mnie jednak - jak można łączyć fascynacje z sukcesami irackiego ruchu oporu: "ponad 800 Amerykanów rocznie ginie w Iraku" z obrażaniem tych ludzi w taki sposób. Wszystkie przykłady amerykańskich klęsk podawane przez Ilkowskiego w referacie, były spowodowane walką zbrojną - a nie działalnością pacyfistyczną. W dyskusję włączył się Andy, który jak zwykle rzucił frazes: "trzeba budować ruch...". Niestety im bardziej PD buduje ruch antywojenny, tym jest on coraz słabszy... Na koniec jeszcze informujemy, że 17,18,19 marca będą miały miejsce w Warszawie dni antywojenne, o czym zapewne jeszcze napiszemy.



Wydaje się, że mimo narastającego kryzysu społecznego, czas rozstrzygnięć w Polsce - wbrew sugestii płynącej z tytułu tekstu Tomasza R. Wiśniewskiego (TRW, "Czas rozstrzygnięć") - jeszcze nie nadszedł. Oczywiście, jeśli nie sprowadzać istoty kryzysu do tego, na jakim śmietniku historii wyląduje polska instytucjonalna lewica.
Z punktu widzenia szeroko traktowanych ludzi pracy najemnej nie ma specjalnego znaczenia, że nadchodzą rządy "brunatnej" prawicy. To jest zagrożenie dla różnej maści lewicy, która od lat zajmuje się pracowitym ozdabianiem wilczego pyska kapitalizmu listkiem figowym w postaci instytucjonalnej lewicy (mniej lub bardziej radykalnej), traktując ją jako przyczółek do późniejszej ofensywy na sam kapitalizm. Jednym słowem, posługując się kalkami z Zachodu, których ostatnią emanacją był co najwyżej ambiwalentny stosunek do akcesji do Unii Europejskiej powodowany podobnymi co wyżej rachubami. Mówiono o wzmocnieniu walki europejskiej lewicy radykalnej z kseno- i homofobią oraz o podkopującym kapitalizm haśle przejściowym, czyli o 35-godzinnym tygodniu pracy. W rok po akcesji do UE, 1 Maja 2005 r. Piotr Ikonowicz, gorący orędownik linii proeuropejskiej, wrócił, jak gdyby nigdy nic, do niezbyt awangardowego hasła 8-godzinego dnia pracy.
Jeżeli więc słusznie Tomasz R. Wiśniewski pisze o tym, że ludzie nie widzą potrzeby łączyć się w walce o zmianę warunków ustrojowych, to powinien pamiętać o własnym wkładzie w lekceważenie rzeczywistych problemów zrodzonych przez panowanie kapitalistów na korzyść optymistycznie postrzeganej perspektywy włączenia się polskich radykałów w europejskie nowe ruchy masowe z hasłami nowolewicowymi.
Problem bowiem przedstawia się następująco. Szeroko rozumiana klasa pracownicza może być podatna na te właśnie hasła nowolewicowe, choć zapewne nie od zaraz. Natomiast całkowicie nie będzie podatna na hasła tzw. wywrotowe, antysystemowe.
Warstwy drobnomieszczańskie rozumują zapewne w sposób prosty i przejrzysty, jak to ładnie zilustrował właśnie P. Ikonowicz podczas swego przemówienia na 1-majowym wiecu pod OPZZ stwierdzając, że wychwalany przyrost gospodarczy jest oskarżeniem dla SLD-owskiej władzy, bo skoro był przyrost, to dlaczego rząd nie potrafił podzielić tego przyrostu sprawiedliwie. To rozumowanie bez wątpienia trafia do tzw. klasy pracowniczej. Szczególnie do tych jej odłamów, które czerpią z budżetu. Wiadomo wszak, że nie starczy dla wszystkich. I choćby T.R. Wiśniewski zdzierał sobie gardło, to ze względu na tę obiektywną sytuację, protesty mają i będą miały charakter partykularnych roszczeń - słusznych, ale nieklasowych.
P. Ikonowicz i T.R. Wiśniewski zapominają o podstawowej tezie marksizmu i o tym, co spowodowało, że teoria Marksa uzyskała taką siłę. Marks odkrył, kto wytwarza wartość w gospodarce. Wyprowadził stąd wniosek, że podział zdeterminowany jest już przez stosunki produkcji. Chęć zmiany stosunków podziału bez naruszenia stosunków produkcji będzie się zawsze sprowadzało do podatności na liberalne oskarżenia o zawłaszczanie nienależnego.
Gdyby argumentem mogły być szczodrze cytowane przez Ikonowicza głodujące dzieci, niepotrzebny byłby Marks i cała historia ruchu robotniczego. Odpowiedzią liberałów (i nie tylko) na takie dictum jest akcja charytatywna i organizacje pozarządowe. Aby dalej od sfery wytwarzania, aby poza gospodarkę. I nowa lewica daje się spychać na ten tor.
Upomnieć się o inny, sprawiedliwy społecznie podział mogą ci, którzy mają do tego prawo, ci, którzy wytwarzają wartość i, przede wszystkim, wartość dodatkową - robotnicy. To ich potrzeba ochrony zdrowia powinna skutkować funduszami na służbę zdrowia, a nie targi o podział środków (zabrać nauczycielom, żeby dać pielęgniarkom). Służba zdrowia i wszelkie służby socjalne są finansowane z wartości wypracowanej przez robotników. Podział leżący w interesie klasy robotniczej jest całkowicie zgodny z interesem pracowników służby zdrowia i nauczycieli. Ale podział dokonywany przez państwo burżuazyjne będzie zawsze podziałem konfliktogennym, ponieważ postępująca komercjalizacja służb społecznych powoduje, że finansuje się je z wtórnych dochodów społeczeństwa. A tymczasem już raz odebrano te środki z dyspozycji klasy robotniczej i rozproszono na nędzne, groszowe płace innych "warstw pracowniczych", które zawsze będą zbyt niskie, aby sfinansować służby publiczne.
Rzucanie gromów na zacofaną i apatyczną klasę robotniczą, że nie organizuje się w celu uratowania lewicowych tyłków przed przetrzepaniem ich przez Kaczyńskich, jest wręcz śmieszne.
To nie "klasa pracownicza" wykazuje brak świadomości. Jej świadomość jest adekwatna do jej pozycji społecznej. Podobnie jak świadomość klasy robotniczej, która nie jest, oczywiście, świadomością rewolucyjną, świadomością "klasy dla siebie". Ale właśnie zadaniem lewicy rewolucyjnej powinno być pomóc jej wyjść ze stanu świadomości, w którym lewica radykalna ją utwierdza - w tym, że jest tylko "klasą w sobie".

4 maja 2005 r.
Ewa Balcerek i Włodek Bratkowski



Szablon by Sliffka (© Projekt badawczy Polska-Namibia 2010)