Projekt badawczy Polska-Namibia 2010

" />
">Toz ja się ludziom nie dziwię skoro w UK moga zarabiać kilka razy więcej sprzedając piwo w knajpie niż siędzac w biurach jednego z większych banków w polsce na eksponowanym stanowisku. POWAGA, ale nie będę wnikał w szczegóły.

Lekarze, rzeźnicy, spawacze, murarze, cieśle oni będą wyjeżdżać bo w UK, Eire czy Skandynawii zarobia więcej, czasami znacznie więcej niż w Polska. I mnie to nie dziwi, a dziwi mnie, że innych dziwi.

Ja też gdybym mógł zarabiać więcej, robiąc jako kelner albo ucząc tańca pewnie i bym wyjechał, ale nie sądzę, żeby ktokolwiek dał mi tyle ile mam w Polandii.


Przeniosłem tu dyskusję Alex, bo tam było OT.

Alex, ja wcale nie twierdzę że za granicą zarabiają mało. Owszem - ludzie jeżdżą do pracy, czasem wręcz żebrząc o nią, do czego pewnie żaden nie zniżyłby sie w Polsce. Dostają pracę w której są lub nie są wyzyskiwani (pomijam) bo czasem są zatrudniani tylko dlatego że stanowią tańszą siłę roboczą. Rzadko są zatrudniani ze względu na swoje kwalifikacje, myślę że tacy stanowią margines. Żyją w wynajmowanych barakowozach lub zatęchłych mieszkaniach, oszczędzają na czym się da i jak się da, dorabiają na lewo i prawo po parę Euro, po to by wrócić do kraju i opowiadać niestworzone rzeczy ... po co ? Po to że wstyd się przyznać jak niektórzy z nich zostali zrobieni w konia ? Po to żeby nie mówić, że szkoda wydać 5Euro na McDonalda ? Po to żeby innym wydawało się że JESTEM KIMŚ ? Nie mówię że tak jest wszędzie - znam takich co pojechali i teraz jest im super. Mają świetną pracę, pracują w firmach, są traktowani jak wzorowy pracownik. Ostatnio pisał nieco o zagranicy zdaje się "Kris". Północ Włoch, czy Hiszpania ... mówiąc krótko: brud, smród i ubóstwo. Poszukaj tego posta - naprawdę warto. Jest pewnie kilka(naście) postów wstecz.

Mam znajomego który jeździ do Norwegii, pracuje "na roli". Wozi ze sobą zawsze POTĘŻNE "wałówki" bo gdyby kupował normalnie żarcie w sklepie jak wszyscy - nie zarobiłby złamanego grosika. Fakt - w kilka miesięcy potrafi przywieźć do Polski 40-50 tys. Znam jeż jednak takich, co wyjeżdżali za granicę po kilka razy do roku. za każdym razem gdzie indziej, często wracali Z NICZYM, bo jakiś brudas czy (o zgrozo !) inny polak ich wydymał ...

Jest takie powiedzenie - "Wszędzie dobrze - gdzie nas nie ma". Stąd moje stwierdzenie że większość polaków siedzi tylko i chwali zagraniczne gówno. Wyjeżdżają z nadzieją że złapią Pana Boga za pięte. Rzeczywistość często bywa brutalna.



Wietnamscy budowlańcy ruszają do Polski

PA P30.11.2007 09:29

Wietnamski rząd oficjalnie potwierdził informacje o możliwości legalnego zatrudnienia w Polsce obywateli tego kraju.Natychmiastową gotowość wyjazdu do pracy zgłosiły setki pracowników budowlanych.

- Warunki oferowane przez Polskę są takie: około 660 dol. miesięcznie na rękę, wyżywienie i transport plus bilet lotniczy w jedną stronę - zachęca cytowany przez portal internetowy Vietnam Net dyrektor urzędu ds. pracy za granicą Wietnamu Nguyen Ngoc Quynh. Twierdzi, że polskie firmy szukają przede wszystkim spawaczy, elektryków i niewykwalifikowanych robotników - czytamy w "Dzienniku".

Są już pierwsi chętni. Hoang Van Hung, dyrektor prywatnej agencji pośrednictwa pracy, ujawnia, że znalazł zatrudnienie na polskich budowach dla przeszło stu wietnamskich robotników. Mają się pojawić w naszym kraju za 2 - 3 miesiące.


Wiceminister pracy Kazimierz Kuberski tłumaczy "Dziennikowi": - Wietnamczycy nie mają jakichś szczególnych ułatwień w podejmowaniu pracy w naszym kraju. Ale jeśli firma nie znajdzie na dane stanowisko pracownika ani z Polski, ani z któregoś z krajów Unii Europejskiej, ma prawo legalnie zatrudnić kandydata z Wietnamu. I tak właśnie się dzieje.

Tymczasem samo Mazowsze potrzebuje około 100 tys. chętnych do pracy w budownictwie. - W skali kraju ta liczba jest wielokrotnie większa - dodaje Kuberski. Jego zdaniem polscy deweloperzy nie mogą znaleźć chętnych do zajęć na budowach wśród rodzimych pracowników, bo ci wyjechali do Wielkiej Brytanii, Irlandii, Norwegii. Lukę mieli wypełnić Ukraińcy: rząd kilka miesięcy temu uruchomił dla nich program wiz umożliwiający legalną pracę przez 3 miesiące. Teraz okres ten ma zostać wydłużony do 6 miesięcy. Ale program nie spełnił zadania - skorzystało z niego zaledwie kilka tysięcy Ukraińców, bo nasi wschodni sąsiedzi wolą pracować za większe pieniądze we Włoszech, Portugalii czy Hiszpanii.

- W tej sytuacji nie ma wyboru: chętnych do pracy trzeba szukać w dalszych regionach świata - przyznaje minister Kuberski. - Brak robotników budowlanych jest tak dotkliwy, że dobry spawacz w Warszawie może zarobić nawet 10 tys. zł miesięcznie - zapewnia dyrektor mazowieckiego urzędu pracy Tadeusz Zając. Wietnamczycy chcą o wiele mniej: robotnikowi wystarczą 3 dol. na godzinę.

Poprzedni polski rząd prowadził już wstępne rozmowy z Hanoi w sprawie pracowników. Zawarto umowę o readmisji, dzięki której będzie można odesłać Wietnamczyków, którzy przekroczyliby termin przyznanej wizy. Na razie będą mogli u nas pracować przez rok. Jeśli się sprawdzą, okres ten może zostać przedłużony na kolejne lata - wyjaśnia dziennik.

Polskie władze szacują, że dziś w Polsce mieszka nielegalnie około 30 tys. Wietnamczyków. Do tej pory zajmowali się jednak niemal wyłącznie handlem i usługami gastronomicznymi. - Są pracowici, dokładni, mają niewielkie wymagania i łatwo się asymilują - tłumaczy Kuberski. Następni mają być Chińczycy. W kwietniu przyszłego roku pojawi się ok. 7 tys. chińskich robotników zatrudnionych przy wznoszeniu stadionów na Euro 2012. Ale to tylko forpoczta. Gdy budowa obiektów sportowych na przyszłoroczną Olimpiadę w Pekinie zostanie zakończona, setki tysięcy chińskich robotników pozostaną bez pracy. Wyjazd do Polski będzie dla nich idealnym rozwiązaniem. Jest tylko jeden problem: do tej pory Chińska Republika Ludowa nie zawarła z naszym krajem umowy o readmisji.

Przykład Wietnamu i Chin zachęca coraz więcej państw azjatyckich. List z prośbą o ułatwienia w przyjmowaniu pracowników do Polski wysłał do Ministerstwa Pracy ambasador Pakistanu. Są tym też zainteresowane Filipiny, Bangladesz i Indie - informuje "Dziennik".

http://budownictwo.wnp.pl/wietnamscy-bu ... 1_0_0.html



z poznanskiej wyborczej :

Wielkopolskie firmy szukają pracowników

Bezrobocie spada, zatrudnienie rośnie. Jeszcze kilka lat temu tendencje były odwrotne. Dziś w Wielkopolsce brakuje rąk do pracy, a wiele firm poszukuje pracowników.

Kilkuset pracowników przyjmie największy w Poznaniu salon meblowy Polskie Meble, który powstaje na Winogradach przy Al. Solidarności. Cała jego betonowa konstrukcja jest gotowa. Obiekt, w którym będzie można oglądać i kupować sofy, szafy i stoły z ponad 20 firm, zostanie otwarty 1 września. Natomiast hiszpańska firma Neinver buduje galerię Malta - wielofunkcyjne centrum warte 125 mln euro. Będzie się mieścić przy skrzyżowaniu ulic abpa Baraniaka i Katowickiej. Na razie wylewane są fundamenty, ale już za rok powstaną tam sklepy, punkty usługowe, kino, centrum rekreacji oraz kawiarnie i restauracje. Wtedy też pracę w galerii Malta znajdzie półtora tysiąca osób.

Poza handlem będzie praca

Ulokowane w stolicy Wielkopolski przedsiębiorstwa potrzebują specjalistów od produkcji i obsługi skomplikowanych urządzeń. Jako że po nowe leki z poznańskiej fabryki GlaxoSmithKline ustawiają się kolejki z najodleglejszych nawet krajów świata, zakład się rozwija i potrzebuje nowych pracowników. Firma szuka operatorów technicznych o wysokich kwalifikacjach. Najbardziej cenieni są obecnie specjaliści od mechatroniki, czyli od połączenia mechaniki z elektroniką. GSK jeszcze w tym roku powinno zatrudnić kolejnych kilkadziesiąt osób na tego typu stanowiska. Część z nich trafi do fabryki po nauce w otwartej w ubiegłym roku klasie technicznej w poznańskim Centrum Edukacji Ustawicznej i Praktycznej. W szkolnych ławkach podstaw mechaniki, elektryki i pneumatyki uczy się tam 31 osób. Wkrótce dołączą oni do wykwalifikowanej kadry GlaxoSmithKline i będą wysyłać leki przeciwko AIDS i żółtaczce do 70 państw świata, w tym do RPA, Australii, krajów Zatoki Perskiej i Ameryki Łacińskiej.

Ciągłą rekrutację prowadzi Nivea Polska. Praktycznie każdego miesiąca potrzebuje pracowników do innego działu. Raz brakuje rąk do pracy w dziale sprzedaży, innym razem w marketingu, a jeszcze innym - w logistyce i produkcji. Dzieje się tak dlatego, że firma od roku poszerza produkcję i systematycznie przenosi do Polski niektóre linie z innych europejskich krajów. Proces ten potrwa jeszcze co najmniej półtora roku.

300 miejsc pracy zapewni w tym roku producent rybnych przetworów Uniq Lisner. To efekt 20-milionowej inwestycji w europejskie centrum produkcji i rozwoju. Lisner zamyka swój zakład w niemieckim Bremenhaven i przenosi go do Poznania, który już teraz jest największym przedsiębiorstwem przetwórstwa śledzi w Europie.

Spawaczy szukam

Wyspecjalizowanych spawaczy, monterów, frezerów, operatorów maszyn, ślusarzy z umiejętnością spawania, wytaczaczy i szlifierzy cały czas szukają zakłady HCP Cegielski, w których nie milkną echa marcowych i kwietniowych protestów robotników. - Potrzeba wysokiej klasy spawaczy, a nie takich, co raz kiedyś sąsiadowi pospawali bramę - żartuje Bolesław Januszkiewicz, rzecznik Cegielskiego. HCP może ich także wyszkolić, jeśli nie mają uprawnień. Przechodzą wtedy kursy, bo zakład ma swoją szkółkę. Bez problemów zatrudnienie w HCP znajdą też absolwenci studiów technicznych z automatyki czy budowy maszyn - w sumie 100 specjalistów. Niedługo zatrudnienie znajdzie tam także menedżer, który zajmie się strategią i przyszłością spółki. Trwa konkurs na to stanowisko.

Na brak spawaczy narzekają także poza Poznaniem. Fabryka autobusów Solaris Bus & Coach z pobliskiego Bolechowa, która ostatnio wygrywa przetarg za przetargiem, w tym roku przyjmie około 100 osób: monterów, elektromechaników, lakierników i inżynierów ze znajomością języków obcych. No i spawaczy, którzy znajdą zatrudnienie nie w Bolechowie, ale w zakładzie Solarisa w Środzie Wlkp.

Cała wielkopolska branża motoryzacyjna zacznie niebawem współpracować w Dolinie Pojazdów Dwuśladowych, utworzonej na wzór Doliny Krzemowej w USA. W Nickel Technology Park w Suchym Lesie przedsiębiorcy będą mogli nie tylko podzielić się nowinkami technicznymi, wynalazkami i informacjami, ale także poszukać partnerów do wspólnych interesów. W sumie znajdzie się praca dla ponad stu osób.

Inwestycje z zagranicy

W Rogoźnie powstanie wielkopolskie zagłębie materaców. Szwedzka Ikea zainwestuje 10 mln euro w firmę Dendro, która stanie się fabryką materiałów piankowych. Fabryka w Rogoźnie docelowo będzie produkowała 2 mln materaców rocznie, co da pracę 600-800 osób.

Finowie zainwestują 19 mln euro w fabrykę konstrukcji stalowych w Obornikach. Rautaruukki Corporation, który przejął obornicki Metalplast, przeniesie do Obornik większą część obecnego centrum serwisowego z Żyrardowa. Podczas gdy w Żyrardowie zatrudnienie pozostanie bez zmian, to w Obornikach wzrośnie o 100 stanowisk.

Od dwóch miesięcy w dawnym Pozmeacie w Robakowie znów wytwarzane są szynki i kiełbasy. Firmę kupił Sokołów SA. Z zakładów od lutego początkowo wychodziły tylko świeże tusze wieprzowe i wołowe, ale od kwietnia ruszy także produkcja przetworów. Docelowo firma będzie wytwarzać 2 tys. ton mięsa i tyle samo wędlin. Żeby osiągnąć taki cel, jeszcze w tym roku Sokołów zatrudni pół tysiąca osób.

Potrzebni magazynierzy

Magazynier to jedna z najbardziej poszukiwanych profesji. A to dlatego, że wielkie firmy uznały, iż Wielkopolska to doskonałe miejsce na postawienie swoich magazynów i centrów logistycznych. Takie centrum pod koniec maja otworzy w Pile Philips Lighting Poland. Po otwarciu magazynów, Philips w Wielkopolsce zamierza przyjąć do pracy kilkuset nowych pracowników. Na budowę wielkiego centrum logistycznego w Gądkach zdecydował się jeden z najbardziej znanych producentów odzież - H&M. Już w czerwcu mają być oddane do użytku hale o łącznej powierzchni 45 tys. m kw. Znajdzie tam pracę tysiąc osób. Kilkuset magazynierów będą też potrzebować w Tulipan Park Poznań w Komornikach. 10-hektarowe centrum magazynowe wybudował brytyjski deweloper Slough Estates. Jednymi z pierwszych najemców są już Eurocash i brytyjski producent sprzętu medycznego Huntleigh Healthcare. Produkcję uruchomi pod koniec czerwca i potrzebować będzie 300 nowych pracowników. Magazynierów szukają także firmy ulokowane w trzech wielkich centrach magazynowych wybudowanych na wschód od Poznania: w Bugaju (przy trasie na Gniezno) oraz Paczkowie i Swarzędzu (przy trasie na Warszawę). Główna hala w Bugaju będzie otwarta na przełomie maja i czerwca. Na razie pracuje tam 40 osób, a potrzeba trzy razy więcej.



Mnie też się zdarzyło pół roku pracować za granicą. Najpierw 15 lat w Polsce, aż boss dostał prikaz; zwolnić pięć osób. Padło na mnie. Potem pracowałem u oszusta, który – gdy zainteresowałem się, dlaczego odprowadzana przezeń zaliczka na poczet podatku dochodowego jest tak podejrzanie niska – natychmiast mnie zwolnił. Najbardziej boli, że ten oszust to dobry znajomy ze studiów, któremu ja osobiście umożliwiłem rozwój interesu.
Uruchomieni natychmiast wszelcy znajomi na stanowiskach zawiedli. Oprócz jednego, który zrobił co mógł, ale niestety, mógł niewiele. Zostałem bez środków do życia. Poszedłem zarejestrować się do Urzędu Pracy. Skoro nie chcą mnie w wyuczonym zawodzie, to się przekwalifikuję. Na przykład na grafika komputerowego. Ale biurwa zajmująca się poradnictwem z wyższością stwierdziła, że to nie dla mnie. Bo aby dostać się na ten kurs, trzeba mieć komputer w małym palcu.
Przeglądając oferty kursów dla akwizytorów, sekretarek czy kasjerów, zauważyłem kurs spawacza. Natychmiast stanęły mi przed oczyma targi pracy sprzed kilku miesięcy, gdy Finlandia, Wielka Brytania, Norwegia, Holandia a nawet Estonia zapraszały polskich spawaczy do pracy w stoczniach i płaciły im ciężkie pieniądze. To ja chcę ten kurs! Pani jeszcze bardziej wyniosłym głosem odrzekła, że na to nie mam najmniejszych szans, bo nigdy nie pracowałem w podobnym zawodzie.
Ach ty k***! Nie potrafisz mi pomóc, choć to twój obowiązek, to pomogę sobie sam! W dwie godziny później miałem już zaklepany kurs spawacza. W Jędrzejowie. Z noclegiem, tanim wyżywieniem i trwający nie trzy miesiące, ale dwa tygodnie. Bo tam kursant nie dzieli spawarki z kilkoma innymi, lecz ma maszynę tylko dla siebie i może ćwiczyć do woli. Do woli, czyli bite dziesięć godzin dziennie. Co wiedziałem o spawaniu? Że istnieje i niewiele więcej. Że można metal topić płonącym gazem albo prądem. Roztopiony metal stygnie i zespala dwa kawałki w jeden.
Kilka godzin męczyłem się z maską na twarzy, nie mogąc opanować odpowiednio powolnego ruchu ręki. Potem się dowiedziałem, że strojący za mną instruktor kręcił głową, że nic ze mnie nie będzie, a właściciel szkoły już chciał mi oddać zapłacone pieniądze i życzyć powodzenia w innym zawodzie. Ale załapałem! Po dwóch tygodniach egzaminator Instytutu Spawalnictwa w Gliwicach stwierdził, że posiadam umiejętności wymagane od spawacza metodą MIG/MAG. Dostałem błękitną książeczkę potwierdzającą w kilku językach moje kwalifikacje spawacza, ważną na całą Europę.
Ale nie pojadę przecież od razu za granicę. Owszem, uprawnienia mam, ale wiem, że niewiele umiem. Najpierw poduczę się w kraju. Najlepiej w jakiejś stoczni. No to jadę do Trójmiasta. Stocznia Gdańska, czyli kolebka, nabrała Rosjan, Ukraińców, Hindusów, Chińczyków i przedstawicieli innych nacji, Polaków nie chce. Ale Stocznia Gdynia bierze. Poszedłem do majstra. Ten chce mnie sprawdzić. Próbki spawania udały się, bierze mnie. Ale obalił mnie lekarz.
Przyjął mnie zakład obróbki metali, pół godziny jazdy rowerem od domu. Przez tydzień jadę na pilniku. Wygładzam brzegi różnych elementów. Każdy przez to przechodził, to nie protestuję. Potem trochę rozwiercam otwory frezem i fazuję ich brzegi. Ale kiedy zamiast spawarki dostałem pędzel do malowania najpierw maszyny potem fabrycznej bramy – wściekłem się. Poszedłem się zarejestrować w biurach pośrednictwa. Jedno gotowe mnie wziąć natychmiast do Danii jako szefa grupy glazurników (bo samodzielnie ułożyłem w domu coś koło 5 metrów kwadratowych terakoty), gdybym lepiej znał angielski. Drugie może mnie w każdej chwili zabrać do Hiszpanii. W każdej chwili to znaczy jutro lub za dwa lata. Trzecie bierze do Holandii. Za godzinę mam telefon: wyjazd do Holandii w niedzielę. Jest godzina 13 w piątek. Mam trzy godziny na odwołanie w Urzędzie Pracy terminu mojemu wizyty u doradcy zawodowego i założenie konta walutowego, by bank mnie nie oszukał przeliczając euro na złotówki po swoich zbójeckich kursach.
Ale w urzędzie pracy nie istnieje taka opcja, że nie mogę stawić się na spotkanie, bo akurat znalazłem pracę. Przerażona urzędniczka obiegła kilka pokojów zanim przyszła z rozwiązaniem problemu. Oto muszę napisać pismo, którego treść w wolnym tłumaczeniu znaczy: odpier*** się ode mnie, nie ma ochoty przychodzić na żadne spotkania, a tym bardziej nie mam ochoty szukać pracy.
W biurze dowiedziałem się, co mnie czeka. Praca koło Tilburga w zakładzie produkującym izolacje termiczne do rurociągów gazu płynnego. Prościutkie spawanie, więc sobie poradzę. Mieszkał będę w byłym klasztorze, zamienionym na hotel dla Polaków. Do roboty będę dojeżdżał rowerem, jak większość Polaków w Holandii i Holendrów. Stawka 9,70 euro za godzinę. No, to całkiem przyzwoicie, zważywszy że w Polsce miałem mniej, i to nie euro, ale złotówek.
W poniedziałek rano byłem już w Holandii. Dostałem służbowy rower, kwaterę i wydruk internetowej mapki, jak mam jechać do pracy, łącznie z podaniem długości co do metra. Coś koło 9 km.
Zrobiłem też pierwsze zakupy. Drogo jak cholera. Nie wszystko, bo cukier tańszy niż w Polsce, a piwo znacznie tańsze. Światowej klasy Amstel coś koło pół euro za puszkę, a są i mniej znane, choć wcale nie gorsze po 30 centów. A sos tabasco, w Polsce kosztujący ponad 10 zł, tam jest po euro.
A następnego dnia do roboty. Majster, jeden z trzech Holendrów w fabryce – kierownik to Turek a reszta to Polacy) mnie spisał i dał pod opiekę specom. Początkowo szło jak krew z nosa, bo ja się dopiero tu uczyłem spawania. Ale się nauczyłem. Kierownik, wiedząc, ze w każdej chwili może na moje miejsce mieć znacznie lepszych, gdy przyszła moja kolej na powrót do kraju, powiedział, że za dwa tygodnie on chce mnie widzieć z powrotem! Chyba nigdy nie czułem się tak dumny jak wtedy. Wróciłem i tak przesiedziałem w Holandii pół roku.
Wykończył mnie kryzys. Ekipa spawaczy w zakładzie, która z dwóch w ciągu pół roku rozrosła się do pięciu, znów wróciła do dwóch. Nie dostałem zaproszenia z powrotem; pozostali dwaj arcymistrzowie. Zrobiłem uprawnienia na spawanie metodą TIG, dwa miesiące pisałem i wysyłałem CV – bez efektu. W końcu przyjęła mnie stara znajoma, która odmówiła szefowi wręczenia mi wypowiedzenia. I jestem u niej już rok.
Co przywiozłem z Holandii oprócz paru tysięcy euro i tyluż zdjęć z Amsterdamu, Hagi, Bredy, `s-Hertogenbosch, Hilvarenbeek i paru innych miejsc? Fascynację tym krajem (zwłaszcza XVII wiekiem i współczesnością). Jestem na etapie pisania książki na temat moich holenderskich wspomnień. Jeśli zauważycie kogoś z dużymi sprawunkami w markecie, że w kolejce do kasy przepuszcza stojących za sobą klientów, mających jedną lub kilka rzeczy, to z dużą dozą prawdopodobieństwa będę to ja. Mnie Holendrzy tak przepuszczali, to i ja ten zwyczaj próbuję wprowadzić w Polsce.



Szablon by Sliffka (© Projekt badawczy Polska-Namibia 2010)