Projekt badawczy Polska-Namibia 2010

granice, mury, zasieki, zapory...
dla mnie granice państwowe zawsze wydawały się idiotyzmem. bo niby dlaczego
linia wykreślona na mapie podług czyichś upodobań czy innych widzimisię stawała
się alfą i omegą ludzkich losów. z rodzimej historii wystarczy wspomnieć dwa
dokumenty parafowane ręką josifa dżugaszwilego pseud. stalin - z 1939 i 1945...

pamiętam z dzieciństwa dość wczesnego (około połowy lat 60.-tych XX stulecia)
zimowy lec bezśnieżny obrazek ze wsi słone (dziś część kudowy zdroju) - zaorany
pas graniczny. zbronowana wilgotna ziemia...

inne, równie wczesne wspomnienie - rok 1968. sanatorium dla młodych i dobrze
zapowiadających się astmatyków w czerniawie zdrój. wycieczki na granicę.
przecinka w świerczynie. szlaban graniczny na asfaltowej drodze. na hali nad
uzdrowiskiem spotkania z żołnierzami zaprzyjaźnionej armii. młokosy pokazujący
dzieciakom emblematy i znaczki. przy pasie przypięte pękate grona pomalowanych
na zielono granatów zaczepnych. pewnego dnia nagle zniknęli, a na drodze do
granicy pojawiła się głęboka wyrwa. ślad czołgu, zamyślonego a może zmęczonego
wielodniowym stanem pogotowia mechanika-kierowcy...

inny obrazek - pierwsza połowa lat 70.-tych. frankfurt nad odrą. wypad znajomej
wychowawczyni z kolonii w wędrzynie. moja matka tego dnia akurat nie mogła
pojechać. przejście przez grenzeuebergang na dowód znajomej. miała syna,
wpisanego w odpowiednie rubryki. przez moment nie byłem sobą. byłem nim.
wróciłem popołudniu z małym plastikowym składanym modelem autobusiku...

01 września 1980. deportacja ze szwecji za brak pieniędzy. to oficjalnie.
w rzeczywistości miałem schowanych w skarpecie 600 koron, pożyczonych od stryja.
ale o niech bałem się powiedzieć jakimś urzędnikom imigracyjnym, którzy mnie
skontrolowali rankiem parę dni wcześniej. w schronisku młodzieżowym w
sztokholmie. za które zapłaciłem pokaźną sumę gotówką. w zamian dwa dni pobytu w
stołecznym centralnym areszcie. warunki jakich nie spotkałem nigdy w mojej tzw.
ojczyźnie. pojedynka z umywalką. ciepła i zimna woda. na życzenie czysta
toaleta, prysznic. książki w języku polskim, jakaś pozycja kuncewiczowej.
spacerniak na dachu. rześkie powietrze i przepastne widoki na sfalowany
krajobraz. w końcu samolot do malmoe, a stamtąd na komisariat w ystad. oddali mi
plecak z dwoma bochenkami zapleśniałego polskiego chleba.
potem świnoujście przystań promowa. rozmowa z wopikami. co robi ta pieczątka
(odpowiednik niemieckiego niedźwiadka) w pana paszporcie. nie wiem. może
dlatego, że jadąc autostopem widziałem odcinki dróg przystosowane na lotniska
polowe?...

tatry. wrzesień, połowa lat 80.-tych. pierwsze przymrozki ścięły lód na
batyżowieckim stawku pod gerlachem. nie mam paszportu od jesieni roku 1981. i
nie będę go miał do roku 1989. nie żebym kontestował. nie zasługiwałem na ten
dokument. byłem krnąbrny (zostało mi to do dziś).

mógłbym jeszcze przywołać parę obrazków.
z cofnięcia przez StB z granicy polsko-czechosłowackiej 20 sierpnia 1989 gdy
stopem podróżowałem do pragi. zatrzymali mój notatnik z wynikami nieukończonej
pracy magisterskiej na kierunku biochemia (chwała bogu!). marihuana nie
wzbudziła aż takich zastrzeżeń.
z pierwszego dnia upadku muru berlińskiego, gdy przypadkiem znalazłem się w
berlinie i mogłem rozpierdalać kawałek muru...

a dziś?
dziś byłem z gruene parteigenosse na przejściu granicznym w zittau. wcześniej w
radomierzycach przemknęliśmy się na drugą stronę nysy bez zatrzymywania. drobna
euforyjka. ludwik (prawie 70.-letni) powiedział, że to najważniejszy dzień jego
życia. na ironię przejście porajów-zittau zamknięte. oficjałka. wokół
bundespolicaje, limuzyny, media. donald kaczor tusk już przemawiał.
rozwiesiliśmy transparent (coś w stylu yes for fast trains in one europe). po
dłuższej chwili, a mróz był kurewsko dokuczliwy, za płotkiem 3 metry obok
przemknęła angela merkel. starannie ufryzowana. w pancernej limuzynie vw phaeton
z rejestracją o 2 (pomyślałem tlen). pojechała do granatowego śmigłowca (tu
kolejar mógłby pomóc, na pewno nie był to żaden mi), który zgrabnie ominął
turbulencje nad kominami i czarną dziurą w turoszowie.
po wszystkim pojechaliśmy na dreiecke. miejsce gdzie spotykają się 3 granice.
słońce. mróz nieco zelżał. pusto. słupki graniczne. C. Czeska Repulika. D.
Bundesrepublik Deutschland. P. Polska. jakie ma to znaczenie? cen paliwa na
stacjach benzynowych? alkoholu w sklepach?

żałuję jednak, że nie wziąłem aparatu fotograficznego. mróz w pełnym słońcu.
angela merkel w opancerzonym phaetonie. odjechała. ech...



Leszek Chwat: 39 lat, fizyk, pierwszy burmistrz Cedyni i b. przewodniczący Unii
Miasteczek Polskich, którą współzakładał. Związany ze Szczecinem. Ojciec
marynarz. "Od dzieciństwa byłem ekonomicznie poza socjalizmem, przykład ojca
pokazywał mi, że od tego, jak będę pracował, zależy, ile będę zarabiał". W
Poznaniu, gdzie rozpoczął studia, zetknął się z uniwersytetami latającymi.
Relegowany z uczelni, na podstawie porozumień sierpniowym wrócił na studia, ale
już do Szczecina. Współzakładał szczeciński NZS. Obronę pracy magisterskiej w
stanie wojennym umożliwił mu szef uczelnianego studium wojskowego, który chciał
wykorzystać umiejętności Chwata jako instruktora karate. Przez kilka lat
zarabiał pieniądze sprzedając lody w Berlinie, hodując kury itp. W 1990 roku,
gdy miały odbyć się wybory samorządowe, mieszkał w Cedyni, kilkutysięcznym
miasteczku. "Sąsiad powiedział mi; to pan zostanie radnym; i zostałem. Gdy
miały być wybory burmistrza usłyszałem: jeśli pan nie będzie kandydował, to
burmistrzem zostanie poprzedni naczelnik". Jako burmistrz Cedyni zasłynąl z
tego, że zlikwidował przedszkole, bo korzystali z niego najbogatsi; zasiłki z
pomocy społecznej wypłacał "za darmo" tylko tym, którzy skończyli 70 lat,
pozostali codziennie stawiali się przed urzędem i sprzątali miasteczko.
Doprowadził do uruchomienia przejścia granicznego, z udziałem prywatnego
kapitału. "Dopóki nie pojawiły się wielkie pieniądze, dopóty wszyscy mnie
kochali". Poźniej rozpoczęły się donosy do prokuratury. Jako działacz
samorządowy, współzałożyciel Unii Miasteczek Polskich, stał się popularny. W
1993 roku propozycję kandydowania do parlamentu otrzymał od 3 ugrupowań.
Zdecydował się na listę Unii. Sam sobie zorganizował kampanię, ichoć został
umieszczony przez UD na dalekim miejscu listy, wszedł do Sejmu. "Unia może
kocha samorządy, ale nie samorządowców".

Był zwolennikiem wyboru Kuronia, jako kandydata na prezydenta i zastąpienia
Mazowieckiego Balcerowiczem. Unijni politycy nie mogą mu darować wypowiedzi
sprzed kilkunastu tygodni "o dominacji marcowych komandosów" W Unii tą
wypowiedzią naruszył unijne tabu.


Tyle "Rzeczpospolita" AD 1996. Co do rewelacji nt jego burmistrzowania w
Cedyni: sprawa jest dość prosta = Chwat popierał targowisko Canpol biznesmena
Chańskiego, a red. Mirek Kwiatkowski = innych kupców, konkurentów Chańskiego.
Dlatego Chwat miał nieciekawą prasę w ówczesnym "Kurierku Szczecińskim" oraz w
NIE Urbana )Mirek Kwiatkowski był przez moment utajnionym korespodentem Urbana,
dopóki Urban się nie zorientował, że MK to kretyn i łapownik.



Gość portalu: lola napisał(a):

> skąd wogóle jurczyk wyrzepał chwata i trzcińkiego,gdzie oni pracowali
wcześniej
>
> i w jakich byli partiach,jakie mają układy oto są pytania ?

Leszek Chwat: 39 lat, fizyk, pierwszy burmistrz Cedyni i b. przewodniczący Unii
Miasteczek Polskich, którą współzakładał. Związany ze Szczecinem. Ojciec
marynarz. "Od dzieciństwa byłem ekonomicznie poza socjalizmem, przykład ojca
pokazywał mi, że od tego, jak będę pracował, zależy, ile będę zarabiał". W
Poznaniu, gdzie rozpoczął studia, zetknął się z uniwersytetami latającymi.
Relegowany z uczelni, na podstawie porozumień sierpniowym wrócił na studia, ale
już do Szczecina. Współzakładał szczeciński NZS. Obronę pracy magisterskiej w
stanie wojennym umożliwił mu szef uczelnianego studium wojskowego, który chciał
wykorzystać umiejętności Chwata jako instruktora karate. Przez kilka lat
zarabiał pieniądze sprzedając lody w Berlinie, hodując kury itp. W 1990 roku,
gdy miały odbyć się wybory samorządowe, mieszkał w Cedyni, kilkutysięcznym
miasteczku. "Sąsiad powiedział mi; to pan zostanie radnym; i zostałem. Gdy
miały być wybory burmistrza usłyszałem: jeśli pan nie będzie kandydował, to
burmistrzem zostanie poprzedni naczelnik". Jako burmistrz Cedyni zasłynąl z
tego, że zlikwidował przedszkole, bo korzystali z niego najbogatsi; zasiłki z
pomocy społecznej wypłacał "za darmo" tylko tym, którzy skończyli 70 lat,
pozostali codziennie stawiali się przed urzędem i sprzątali miasteczko.
Doprowadził do uruchomienia przejścia granicznego, z udziałem prywatnego
kapitału. "Dopóki nie pojawiły się wielkie pieniądze, dopóty wszyscy mnie
kochali". Poźniej rozpoczęły się donosy do prokuratury. Jako działacz
samorządowy, współzałożyciel Unii Miasteczek Polskich, stał się popularny. W
1993 roku propozycję kandydowania do parlamentu otrzymał od 3 ugrupowań.
Zdecydował się na listę Unii. Sam sobie zorganizował kampanię, ichoć został
umieszczony przez UD na dalekim miejscu listy, wszedł do Sejmu. "Unia może
kocha samorządy, ale nie samorządowców".
Był zwolennikiem wyboru Kuronia, jako kandydata na prezydenta i zastąpienia
Mazowieckiego Balcerowiczem. Unijni politycy nie mogą mu darować wypowiedzi
sprzed kilkunastu tygodni "o dominacji marcowych komandosów" W Unii tą
wypowiedzią naruszył unijne tabu.

Wg Rzeczpospolitej z 1996

Potem polityczny słuch o nim zaginął, wylądowal w szczecińskim NIK jako
kontroler. Stamtąd własnie wyciągnał go Marian J.






artykul
Przemytnicy nie boją się Schengen
Mariusz Kowalewski 22-12-2007, ostatnia aktualizacja 22-12-2007 06:35
Mam nadzieję, że skończy się handel papierosami i alkoholem – mówi
burmistrz miasta. Przemytnicy: Schengen to my mamy od 2004 roku i
jakoś handlujemy


źródło: Rzeczpospolita
+zobacz więcejSzlabany graniczne zostały przepiłowane
Bartoszyce to ostatnie miasto na drodze z Olsztyna do przejścia
granicznego w Bezledach. Co trzeci mieszkaniec jest tutaj bez pracy.

– Ogromne bezrobocie, a firmy nie mogą znaleźć ludzi, bo ci zamiast
legalnie pracować, wolą przemycać z Rosji papierosy i wódkę –
opowiada Krzysztof Nałęcz, burmistrz Bartoszyc.

Przemytników handlujących papierosami i wódką można spotkać na targu
w samym centrum miasta. Sto metrów dalej magistrat, trzysta metrów
sąd i policja.

Przy wjeździe głównym na bazar stoi kilkoro mężczyzn i kobiet. W
rękach trzymają puste paczki papierosów. – L&M po pięć złotych. –
Zejdę z ceny, ale musi pan kupić większą ilość – zagaduje handlarka
w brązowej kurtce. – Ale pani nie ma przy sobie? – pytam. Kobieta: –
Kupuje pan czy interesuje się tym, czy mam towar. Jak pan powie, że
bierze, to i papierosy się znajdą.

Stojąca obok niej inna handlarka właśnie sprzedaje „wagon”
niebieskich monte carlo.

Ania (nie chce podawać nazwiska) mieszka w Bartoszycach od
urodzenia. Po skończeniu liceum wyjechała na studia do Krakowa. W
pracy magisterskiej opisała profil mieszkańców swojego miasta.
Wyszło jej, że ludzie nie chcą pracować. Wolą zajmować się
przemytem. Promotor prosił ją, by została na studiach doktoranckich.
Wróciła do Bartoszyc. Zajęła się pomocą społeczną.

– Tutaj są domy przemytników. Ci handlują tylko fajkami – pokazuje
na okazałe domy.

Przed bramą jednego z nich stoją trzy busy. – To hurtownicy. Kupują
fajki i pchają je dalej na zachód – opowiada Ania.

Jedziemy dwa kilometry za Bartoszyce do wsi Falcewo. W szczerym polu
stoi mały domek, obok stodoła.

– Tutaj można kupić paliwo – mówi Ania. Litr kosztuje 3,5 zł. – A
dobre? – upewnia się Ania. Handlarz: – Sam na nim jeżdżę. Musi być
dobre.

Do dziupli jedziemy jeszcze raz w dzień. Na podwórzu stoi biała
taksówka. Gospodarz właśnie nalewa do niej paliwo.

Dziewczyna umawia mnie z wojskowym – tak nazywamy przemytnika, który
jeździ do Rosji od dziesięciu lat. A wojskowy, bo ubrany był od stóp
po głowę w moro. Właśnie wrócił z Rosji. W mercedesie ma kilka
kartonów papierosów. Częstuje jednak kupionymi w Polsce golden
americanami. Przemycanych nie pali. Mówi, że to trucizna.

– Schengen was załatwi. Już nic nie przewieziecie – zagaduję.
Przemytnik: – Tak mówili, kiedy wchodziliśmy do Unii w 2004 roku.
Przywieźli celników z Zachodu i co? Nic. Handel jak się kręcił, tak
się kręci. I teraz będzie tak samo.

Nie chce powiedzieć, jak udaje mu się przewieźć tyle papierosów
przez granicę.

Krzysztof Nałęcz: – Kiedy ludzie zaczynali zajmować się przemytem,
dla wielu mieszkańców widok handlujących papierosami czy wódką był
szokiem. Teraz to spowszechniało. Ale mam nadzieję, że po wejściu do
Schengen proceder już zniknie na dobre.

Bartoszycka policja zapewnia, że walczy z przemytnikami. – Miał pan
szczęście. Kiedy pan był na targowisku, w okolicy nie było pewnie
ani jednego patrolu – przekonuje Robert Koniuszy, rzecznik
bartoszyckiej policji.

Nie mówię, że byłem na bazarze ponad godzinę
www.rp.pl/artykul/78916.html



Szablon by Sliffka (© Projekt badawczy Polska-Namibia 2010)