Projekt badawczy Polska-Namibia 2010

Wczesnym rankiem przebudziłem się i ze strachem podbiegłem do domowej apteczki…
Na szczęście znalazłem pozostałości leków na dolegliwości żołądkowe i poranna rewolucja została stłumiona .
Ubrałem się, dopakowałem i w drogę. Na dworcu PKP byłem jak zwykle przed czasem (u mnie to norma). Po wymianie smsów czekałem na jegomościa z plecakiem. Mijało mnie takich kilku, ale jak pojawił się Dc to od razu wiedziałem że to on. Wyciągnął komórkę a ja czekałem na sygnał. Dryń dryń i wszystko jasne. Uścisk dłoni, standardowa wymiana imion i huzia w Beskidy.
W rytm ciężkich gitar i przeróżnych dyskusji droga zleciała bardzo szybko. Przed dworcem Ustroń Zdrój byliśmy o ponad godzinę przed czasem.

(wątek z taksówkarzem zostawiam DC)

Podjechaliśmy pod parking przy wyciągu na Czantorię. Tam, ku mojemu miłemu zaskoczeniu okazało się, że auto można zostawić do 19:00. Nie zastanawiając się ani chwili zakotwiczyliśmy pojazd i wygramoliliśmy się na mróz. Po kilkuset krokach byliśmy już jednak porządnie rozgrzani bo czerwony szlak na Czantorię pnie się dość stromo.
Wśród zjeżdżających narciarzy i snowboardzistów pokonywaliśmy kolejne metry tej mozolnej trasy.
Minęliśmy górną stację kolejki i zostało nam do przejścia delikatne podejście na szczyt (995m n.p.m.). Tam niestety widoczność mizerna. Zatrzymaliśmy się na jakieś pół godziny konsumując śniadanie i pierwszą dawkę słodyczy. Na wieżę mimo zachmurzenia weszliśmy (mam tak że jak gdzieś jestem to chcę jak najwyżej)
Popstrykaliśmy kilka fotek i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Ku naszemu zaskoczeniu szlak w kierunku Soszowa a dalej Stożka i Kiczor okazał się pasmem ciągłych zejść i wejść. Tak to jest jak się dokładnie na mapę nie spojrzy. My byliśmy jednak rozgrzani wejściem na Czantorię i reszta drogi minęła sprawnie wśród ciekawych rozmów na tematy od muzyki poprzez fotografię a skończywszy na metodach parzenia herbaty.
Ostre zejścia pokonywaliśmy głównie zjazdami na butach. Uff obyło się bez upadków. Co prawda noty powinny być obniżone za styl, ale nikogo nie było żeby nas oceniać.

Zaczęło się przejaśniać i Dc wyciągnął na dłużej swoją maszynę do zdjęć. Ja też cykałem od czasu do czasu ale czekam z niecierpliwością na foty Przemka.
Minęliśmy Cieślar (918m. n.p.m.) i ukazała nam się bardzo ładna panorama Beskidu Śląskiego.
Niestety wszystko co powyżej 1200m zasłonięte było zawieszającymi się na co wyższych wierzchołkach chmurami. Zeszliśmy mocno w dół i okazało się, że tak samo mocno tylko bardziej stromo musimy wleźć na Stożki. (843m n.p.m. –mały)(978m n.p.m.-wielki). Wygrywając ten etap z kilkoma turystami osiągnęliśmy wierzchołek Wielkiego Stożka gdzie od razu skorzystaliśmy z dobrodziejstw schroniska. Nie zabawiliśmy jednak długo i ruszyliśmy na ostatnią część naszej podróży czyli wejścia na Kiczory i zejścia do Wisły Głębce. Okazało się że ten ostatni odcinek był najprzyjemniejszy ze wszystkich. Delikatne podejścia i zejścia pośród zasp i bielutkich świerków nadawały temu miejscu niepowtarzalny melancholijny klimat. Kiedy dotarliśmy na szczyt Kiczor (990m n.p.m.) to między drzewami ukazały nam się Tatry i Fatra. Zawsze coś ale niedosyt pozostaje. Z Przełęczy Łączecko zeszliśmy częściowo znakowanym szlakiem a częściowo spontanicznie. Przez roztargnienie i zagadanie umknęły nam niebieskie znaki i zeszliśmy trochę w innym niż zamierzaliśmy miejscu.
Mimo wszystko zdążyliśmy na czas i lekko zmęczeni znaleźliśmy się na dworcu PKP w Głębcach.
Tam istny kabaret. Jakaś wesoła (na moje oko podchmielona) młodzież zamawia u kasjerki kawę i herbatę. Sobie myślę że jaja sobie robią smarkacze a tu okazuje się że pani oprócz działalności państwowej prowadzi sobie bufet.
Stałem tak jakieś 10 minut pod kasą aż kasjerka przyrządzi 3 kawusie i 2 herbatki. Mało brakowało abym się odezwał ale atmosferę oczekiwań załagodził żartując pewien starszy jegomość.
W końcu weszliśmy do pociągu i zajęliśmy miejsce. Ukończywszy to co zostało do zjedzenia przyszła kolej na wspólną fotkę i kontemplowanie tego co dzisiaj zwiedziliśmy.
Na zakończenie mieliśmy jeszcze jeden zabawny epizod. Mianowicie w pociągu było strasznie ciepło więc uchyliłem drzwi na korytarz.
Nagle słyszymy po drugiej stronie foteli sfrustrowany głos.
- Ale tu wieje. Ktoś nie zamknął drzwi!
Ja nic…
Nagle patrzymy a jakiś tubylec (w wieku może 18 lat – był z rodzicami) rzucił się na nie rozrzucając z łoskotem swojej rodzinie jakieś przedmioty z półek i z całym impetem je zatrzasnął
Mało piana mu z pyska nie poszła. Coś tam warknął przy tym że ktoś drzwi za sobą nie potrafi zamknąć. Podczas upomnień jakie ów śmiałek dostał od swoich rodziców przekazałem mu kulturalnie że gdy poprosił to nieszczęsne drzwi zamknął bym sam. W ogóle to mało nie polaliśmy ze śmiechu. No, ale opuściliśmy niebawem nasz wesoły pociąg i lądując w Ustroniu Polanie skierowaliśmy nasze kroki na parking. Droga minęła równie szybko jak przyjazd i wkrótce rozstaliśmy się w dobrych humorach.
Żałuję że nie było nas więcej – oby następnym lub którymś tam razem. Jeszcze raz dzięki za towarzystwo Dc.


Pozostałe szczegóły opisane przez DC oraz fotki wktótce



Szablon by Sliffka (© Projekt badawczy Polska-Namibia 2010)