Projekt badawczy Polska-Namibia 2010

Hubi - kwestia jest taka, że taka allegrowa deska "na stałe" przytwierdzona do nóżek dzieciaka, raczej go do tej deski zniechęci. Dzieciak musi mieć poczucie swobody, musi mieć komfort, że po upadku sobie wyciaga nogi z deski, otrzepuje sobie buzię ze śniegu i idzie
Druga sprawa jest taka, że robiąc deskę sam, mogę dostosować jej parametry i właściwości dokładnie pod rozwój umiejętności dzieciaka!!!
Miłosz, w pierwszej wersji deski, łapał uślizg tyłu deski i każdorazowe gleby, co powodowało że momentalnie się wściekał i zniechęcał, więc obiecałem mu ją ustabilizować. Sprawę załatwiły 2 blaszane finy zamocowane wzdłuż osi deski. W tej chwili jazda odbywa się w jedną stronę, na lewą nogę, czyli tak jak on jeździ na deskorolce i na którą czuje się dobrze. Mimo zastosowania finów i braku taliowania, może decydować o kierunku jazdy wciskając pięty, lub palce.
W trakcie pierwszysch zjazdów Miłosz notorycznie skręcał w kierunku pleców (nacisk na tylną krawędź), ale po oswojeniu się z deską, prędkością, nierównościami i gęstością śniegu
zaczął jeździć prosto, czyli tam gdzie chciał dojechać. Na pytanie, jak to się stało, że już potrafi jechac prosto, odpowiedział : "Po prostu wcisnąłem paluszki !"
A najważniejsza sprawa jest taka, że najłatwiej jest kupić, a trudniej jest zrobić coś dla własnego dziecka własnymi rękami. Ale ta druga opcja jest w moim przypadku doceniana Już teraz mam obiecane, że jak Miłosz będzie duży, to wybuduje dom w górach, zabierze nas i będziemy z nim razem mieszkać, oraz każdy dostanie samochód terenowy - jeden będzie nawet z przyczepą
Dzień 5. Czwartek 17.07.2008 720km
Wyjazd 8.45
Rano postawiamy bliżej zbadać tajemniczą restaurację. Okazuje się ona wielkim samoobsługowym sklepem z pamiątkami z ARCTIC CIRCLE. W sklepie jest wszystko, od skór poprzez ciuchy i naczynia do książek -Full Wypas. Bartek odkrywa znaczenie słowa „finka”- noże też tam były. Kupujemy kilka naklejek (m.in. uwaga łoś, renifer i ..komar!!) i jedziemy dalej na północ. Przed nami jakieś 700km do końca Europy.
Przy okazji Bartek zapragnął wyglądać jak wiking i oznajmił, że do końca wyprawy się nie ogoli. Zastanawiam się czy w związku z tym nie powinnam wyglądać jak żona wikinga
Jedziemy dalej, w radiu typowo fińska muzyka-Bryan Adams.
9.17 widzimy pierwsze w życiu renifery. Wzdłuż drogi biegnie sobie jakby nigdy nic cała rodzinka. Stopniowo widzimy ich coraz więcej. Chodzą parami, stadami lub pojedyńczo. Przechadzają się majestatycznie przy drodze nie robiąc sobie nic z przejeżdżających obok samochodów. Renifery czują się tu jak święte krowy.
Co do paliwa to ceny są jak u nas.
Las robi się coraz niższy, aż w końcu zupełnie znika (gdzieś na granicy Finlandii z Norwegią).
Jedziemy drogą 93, żółta ale nie jest zła. Dopada nas pierwsza fińska burza, momentami strasznie wieje. Na północy się przejaśnia więc jedziemy dalej. Zadziwają nas sklepy z pamiątkami w środku pustkowia oraz wszechobecne stacje Shell. Jeszcze tylko Mcdrive tu brakuje.
O 12.30 wjeżdżamy do upragnionej Norwegii. Zero bramek-zero kontroli.
Norweski asfalt jest nieco inny niż głośny i szorstki asfalt szwedzki i fiński. Póki co, lepiej się po nim jedzie. Nie żałujemy zakupu nowych opon na tę wyprawę.
Tuż za granicą-szałas z pamiątkami np. rogami reniferów i innymi gadżetami tego typu. Sprzedają je oczywiście rdzenne norweszki przyodziane w stroje ludowe. Czujemy się jak na prerii w stanach- robi się coraz bardziej płasko a na horyzoncie majaczą góry. To są chyba te słynne norweskie płaskowyże. Bartek stwierdza, że prędzej zobaczymy tu kangura niż renifera. Jesteśmy jak Thelma i Luisa lub Harry i Loyd jadący słynną drogą 66. Tylko patrzeć jak z boku wyskoczy kowboj.
Jedziemy dalej. Ku naszemu zdziwieniu mijamy wydmy. Wokoło karłowate liściaste drzewka oraz małe jeziorka.
Zatrzymujemy się po drodze do ALTY. Natychmiast dopada nas stado wygłodniałych komarów lub meszek. Gryzą nawet przez spodnie!! Szybkie siku pod drzewkiem i biegniemy z powrotem do samochodu. Na szczytach gór w oddali widać śnieg, a u nas upał.
W Alcie dwu godzinna popołudniowa drzemka i o 16.15 ruszamy do celu naszej podróży, od którego dzieli nas 200km. Początkowo droga bardzo kręta i jest stromo więc jedziemy trochę wolniej.
Wjeżdżamy kilkaset metrów wyżej i jesteśmy na totalnym pustkowiu. Preria jak okiem sięgnąć, wijąca się jej środkiem wstęga drogi a na tej drodze-My!! Gdzieniegdzie porozrzucane chatki. W oddali góry, burza i tęcza. Za nami słońce. Wierzcie nam lub nie, ale na środku tego odludzia, skryty za krzakiem stoi policjant przyczajony za swoim białym Volvo strzelający z laserowego fotoradaru do przejeżdżających kamperów. Kulamy!!
Znowu góry, obijamy na Nordcapp, na drogę E69. Robi się bardzo wąsko. Przez następne 60km jedziemy półką skalną. Widzimy stadko (dość duże stado właściwie) pasących się reniferów u wodopoju (a dokładniej nad morzem). Czy one piją słoną wodę??
Pokonujemy pierwszy podczas podróży tunel. Ma on długość 2800m. Jest okropny, wydrążony w skale i bardzo ciemny. Chyba w kopalni wujek jest jaśniej niż tu. To nic, przed nami kolejny tunel, prawi e 7km, ale płatny, więc może będzie w lepszym stanie.
Do celu zostało nam 98km. Droga E69 nieprzerwanie oplata skaliste wybrzeże. Co jakiś czas mijamy kampera wracającego z Nordcapp- nie jesteśmy ty sami Wszyscy serdecznie się pozdrawiają.
Może ma kolor turkusowy, przejeżdżamy przez Nordcapptunnelen. Ma 7km długości, pierwsze 2,5km jedzie się w dół, potem 3km pod morzem i następnie około 2km pod górę. Kamper na tak długim podjeździe zaczyna się grzać i cali zdenerwowani widzimy w końcu „światełko w tunelu”.
Zostało 45km.
Po drodze jedziemy do Honningsvag (30km od Nordcapp) zorientować się jak pływają promy do Hammerfest. Raczej nie chcemy wracać tą samą drogą do Alty. Bartkowi nie podobały się równiny, mi tunele. Na wodzie chyba czujemy się pewniej. Mijamy malutkie domki i osady rybackie. Jest 19.10- słońce bardzo wysoko. Jest ślicznie. Docieramy do punktu informacji turystycznej, pytamy się o promy. Najbliższy prom do Alty wyrusza o 6.15 rano więc sobie do podarujemy. To oznacza, że jutro czeka nas ta sama trasa w drodze powrotnej.
Droga w nieskończoność wije się po równinach wspinając się coraz wyżej by ostatecznie dotrzeć do Nordcapp położonego 500m nad poziomem morza. Przez cały czas widać morze i zatoki. Jest ślicznie, a słońce co chwila nas oślepia, mimo że robi się coraz później. Widoki zapierają dech w piersiach i nie wierzymy, że od końca Europy dzieli nas kilka kilometrów.
Jest 20.00. Przed nami ostatnia prosta, w oddali widać słynny globus-NARESZCIE!!
To co tu widzimy przechodzi nasze najśmielsze oczekiwania. ZERO CHMUR, ZERO WIATRU- tylko strome urwisko, bezkresne morze, odbijające się w nim słońce oraz parking pełen kamperów i ludzi tak samo zafascynowanych jak my.
Słońce o 23.00 było najniżej (wynika to z granicy zmiany czasu), nie dotknęło nawet horyzontu, a potem zaczęło się robić coraz jaśniej i cieplej. Pełno kamperów i przyczep. Wszyscy na leżakach wspólnie delektują się pięknem tego zjawiska jakim jest niezachodzące przez całą noc. Co chwila przyjeżdżają i odjeżdżają autokary przywożące co chwila kolejnych turystów chcących tak jak my zobaczyć to cudowne miejsce. Jednak my, w odróżnieniu od nich możemy tu pozostać na całą „noc. Nie da się tego opisać więc napiszę tylko spełniło się nasze największe marzenie. Własnym kamperkiem dojechaliśmy tam, gdzie słońce nie zachodzi.
Kładziemy się spać o 2.00. Słońce jest już bardzo wysoko. Ludzi coraz mniej-wszyscy poszli spać. Żal się kłaść, ale rozsądek nakazuje się położyć chociaż na chwilę. Ciągły widok słońca powoduje, że organizm nie czuje zmęczenia.
Budzę się o 4.40. Otwieram okno dachowe, a wokół nas wpełzające z północy na przylądek gęste chmury. To coś jakby mgła, białe jak mleko powoduje, że nie widać na dwa kampery w bok. Idę na krótki spacer, robię zdjęcia i kilka klatek filmu. Kładę się spać.