Projekt badawczy Polska-Namibia 2010

Witam,

Przez dłuższy czas jeżdziłem ze swoimi dziećmi do szpitala na Niekłańską w Warszawie. Tam mam bardzo dobrego lekarza pediatrę-alergologa, który przyjmuje nas prywatnie. Od kiedy zamieszkaliśmy w Pruszkowie nie bardzo chciało się nam za każdym razem jeździć do Warszawy. Trafiliśmy do przychodni na Drzymały, jest tam kilka pań, z których byliśmy mocno niezadowoleni, aż wreszcie trafiliśmy na doktora Potockiego. Jak do tej pory jesteśmy z niego bardzo zadowoleni. Jest bardzo miły, nigdy nie robi problemów z przyjęciem dziecka, a co najważniejsze jego diagnozy są trafne, a leczenie skuteczne.

Pozdrawiam
Robert



" />Poradnia Neurochirurgiczna ul. Niekłańska 4/24, Tel. 0 22 50 98 255.
Poradnia Neurochirurgiczna IP CZD .Ul Al. Dzieci Polskich 20 Tel 022 815 72 86

Jeśli na karcie informacyjnejj ze szpitala ( ul Litewska) w zaleceniach napisano - stała opieka w Poradni Neurochirurgicznej i widnieje pieczątka kontraktu z Narodowym Funduszem Zdrowia
( 07R - różne cyferki) to możesz wykonać xero tej karty i będzie to traktowane jak skierowanie do poradni neurochirurgicznej, jeśli nie ma takiej pieczątki - to skierowanie do poradni może wystawić każdy lekarz który ma podpisany kontrakt z NFZ - ze skierowaniem na rehabilitacje jest podobnie - może wystawić lekarz rodzinny.
pzdr



" />
">

Oczywiście chodzimy prywatnie, jesteśmy bardzo zadowoleni z naszego teraźniejszego Pana Doktora, ale muszę gdzieś zapisać Igora, chociażby po to, aby uzyskać skierowanie na rehabiltację, ponieważ bardzo chciałabym, aby Igunio miał szansę skorzystania z turnusu rehabilitacyjnego w oddziale szpitalnym...



Poradnia neurochirurgiczna nie ma nic wspólnego z rehabilitacją dziecka. My jesteśmy pod opieką poradni na Niekłańskiej. Rehabilitujemy Kubę w CZD.
Na turnus rehabilitacyjny kieruje lekarz rehabilitacji. W CZD jest to poradnia rehabilitacji neurologicznej , potrzebne będzie skierowanie od lekarza pierwszego kontaktu.



Warszawa
Fundacja Zdrowie ul. Niekłańska 4/24 (na tyłach szpitala dla dzieci)
- estradiol - 32zł
- fsh - 30zł
- lh - 30zł
A w przychodni na Pl. Trzech Krzyży 16. o której pisze Graszka, robiłam usg-tv - 55zł



Od kilku dni nie mogę się tam dodzwonić, żeby zapisać dziecko do okulisty... Dzwonię na 617 11 92 - podobno to jedyny numer.
Czy ktoś z Was miał podobny problem? Może znacie jeszcze jakiś inny numer telefonu??????



Mnie dane jest pamiętać samą końcówkę tego "cudownego" systemu. Zacznijmy od względów żywieniowych.
Faktem jest, że ja głodny nigdy nie chodziłem, ba- miałem i cytrusy i czekoladę (tą peweksową, nie czekoladopodobną).
Batoniki "Duplo", banany "Dole" i pepsi-colę w szklanych butlekach, którą to kupowało się w megasamie na Meksykańskiej. Były też tam konie i samochody, takie co sadzało się dzieciaka, wrzucało się 10 zł z Prusem lub 20 zł z Nowotką.

Pamiętam babcię, która wracając z pracy w przychodni niekiedy przynosiła całe naręcza frezji czy bombonierek. Zapewne były to niektóre z tych form "podziękowań" za pozytywne załatwienie sprawy, w tym przypadku łatania zęba.
Groteskowe, ale tymi samymi bombonierkami "załatwiało" się dalej inne sprawy, wręczając je komu innemu.
Nie pamiętam wystawania po mięso w kolejkach. Ale wytłumaczenie tego faktu jest proste:
Raz w tygodniu przychodziła u nas posprzątać pani Marysia. Były to piątki od dwunastej do wieczora. Wtedy sprzątanie było na całego, łącznie z pastowaniem podłóg pastą " pałacową" (nie wiem skąd do cholery, była pasta!).
Pracowała ona na 1/2 etatu na Żurawiej w sklepie spożywczym "Społem". Wcześniej zaś pracowała chyba u braci Pakulskich, ale to chyba jeszcze w czasach sprzed bitwy o handel .
Grunt, że przynosiła sery (pamiętam tamten Rokpol...), jajka itd.- słowem to, co akurat było dostępne w sklepie. Jakimiś sposobami i mięso się trafiało. Babcia oczywiście odkupowała te towary a i Pani Marysia parę złotych dodawała "górką".
Raz na czas przychodziła też i pani "cielęcina", zdaje się we środy, koło dziewiętnastej. Później przychodziła w czerni, jak jej chłop siekierą chlasnął się po pijaku w nogę i się wykrwawił...Grunt, że kupowało się parę ładnych kilo mięsa i potem w woreczki i do ogromnej zamrażarki. Z ulgą wyrzuciłem ją parę lat temu. Zresztą nie mroziła już i służyła tylko jako stoliczek pod telefon "Bratek".

Na Niekłańskiej był sklep AGD (jest tam po dziś dzień). Niemal zawsze była tam wywieszka "Przyjęcie towaru" lub "Remanent".
Ale ilekroć się tam szło, to wstępowało się też do sklepu z miodami (te były chyba zawsze). Kupowali tedy gryczany, którego nie znosiłem. Wolałem z lipy, ale mówiono, że lipny i mi niechętnie dawali.

Warzywa były zawsze, podobnie jak owoce. Zarówno za sprawą działki, na której gleba- żywy piach był nawożony przez matkę z uporem godnym lepszej sprawy, jak i targów czy sklepów prywatnych (tzw. badylarze). Na działce było pełno grządek, folia i rabarbar, podlewany moimi siuśkami. Rósł przepięknie!

Nie pamiętam też jakiegoś kłopotu z pieczywem. W czasie wakacji kupowało się w Kamieńczyku w prywatnej piekarni (ze 3km od działki).

Dobrze funkcjonowało wtedy domowe wytwarzanie przetworów. Przydawał się wtedy ocet (grzyby, śliwki, gruszki). Robiło się też maliny, morele i wiśnie. Na różne sposoby.

Kupowało się właściwie co było. Aby to dobrze zobrazować, opowiem Wam taki oto epizod. Po śmierci babci robiłem porządki. W ten czas wyrzuciłem 3 kontenery konserw (większość z nadrukiem pieczątkowym "etykieta zastępcza"). Spaliłem wówczas około 30-40 kg makaronów, mąki i kasz (robaczywe), 10 kg fasoli i ze 20 kg cukru (zalany wodą). Następną porcję cukru (ca 10 kg) przerobiłem na bimber.



Szablon by Sliffka (© Projekt badawczy Polska-Namibia 2010)